Archiwum styczeń 2004


sty 21 2004 Serce Miasta cz.1
Komentarze: 0

Od czasu sprawy Hayworth’a detektyw Steals nie odnotowała na swoim koncie ani specjalnych sukcesów, ani też porażek. Może była to swoista cisza przed burzą, ale Steals lubiła ciszę i wcale nie przeszkadzał jej brak zainteresowania jej osobą.

Hayworth natomiast, od dwóch lat osadzony w więzieniu o zaostrzonym rygorze, nie wydawał się tracić zainteresowania piękną Lisą (pod takim imieniem znał Steals). W spaczonym świecie swojej wyobraźni rozbudował jej mit do niebotycznych rozmiarów, czy znalazło się tam miejsce na prawdę? To tylko jemu było wiadome. Z tego co miejscowej komendzie donosiły służby więziennictwa (tak dziwnie dobrze zorientowane w podziemnym życiu skazanych) wynikało, że Hayworth nie podejrzewał Lisy o zdradę, ani tym bardziej o koneksje z policją czy fałszywą tożsamość. Sądził raczej, że narzeczona po prostu ulotniła się, kiedy jego przymknęli, aby samej się nie narażać. Miał może nadzieję, że czeka na niego, gdzieś tam po drugiej stronie i poświęca tyle samo czasu rozmyślaniu o nim co on poświęcał jej.

Wiedział, że prędzej czy później wyjdzie. Pozostawało tylko jedno pytanie- jak? Jeszcze przed wpadką miał przygotowany plan ucieczki, konto w Szwajcarii i ustawionych ludzi. Gdyby nie ludzie już byłby na wolności, jednak miesiąc po tym jak go zgarnęli został kompletnie sam. W mieście z nikąd pojawił się na jego miejsce Blady Jim. Jim w mgnieniu oka stał się „potentatem” szarej strefy. Rościł sobie prawa do wszystkich zysków z nielegalnych interesów brudnej metropolii, a byli „pracownicy” Hayworth’a ze strachu lub z chęci zysku przyłączyli się do Jima.

Na ulicy mówili, że jeśli nie pracujesz dla Bladego Jima- nie żyjesz. On zabijał dla przyjemności, Hayworth tylko kiedy musiał.

 

To właśnie gnębiło Steals, każdego z nich się obawiała, ale Jim Frideric Carstone budził w niej strach…pierwotny, strach, który paraliżował. Nie można było przewidzieć jego ruchu, nie udało się wygrzebać niczego z jego przeszłości, był duchem, był mordercą z zamiłowania, był zły.

Udając Lisę, rozkochując w sobie 52 letniego wówczas Haywortha, wiedziała, że może ją zabić, ale tylko kiedy dowie się kim naprawdę jest. Jim mógł ją zabić bez powodu, był typem- bo zupa była zasłona. Mówienie, że był młody i impulsywny nie oddawało w pełni cech jego charakteru, ktoś kto strzela w biały dzień do pracowników McDonalds’a jak do kaczek, prędzej może być uznany za niepoczytalnego niż impulsywnego. Bała się tego zadania jak cholera. Wiedziała, że nikt inny oprócz niej nie dostanie się tak blisko do nowego szefa mafii, nie była pewna czy nawet jej się to uda. Fakt była piękną kobietą i miała w sobie ten dar, dar rozumienia mężczyzn, dar dawania im tego czego właśnie pragną. Koledzy z komisariatu nie raz nazywali ją po cichu detektyw Dziurą lub po prostu dziwką, ale takie miała zadanie, tego ją uczono i jak sądziła, tylko w tym była dobra.

Pierwsza konfrontacja miała nastąpić w klubie „Bling”, gdzie Carstone bywał co piątek, tam miała go zaatakować potężną dawką uroku, potężną na tyle by zatrzymać najpierw jego spojrzenie, potem serce lub ciało.

Czwartkowa noc była nocą planowania. Razem z partnerem, detektywem Olsenem, 35-letnim afroamerykaninem, który pól roku temu został przeniesiony tu z posterunku w Melbourne, siedzieli przy kawie i omawiali szczegóły akcji.

-         Jean, nie możesz pozwolić mu, żeby zabrał cię ze sobą pierwszej nocy.

-         A co jeśli nie będzie drugiej szansy? Stracimy go. Nikt inny tego nie załatwi, to jest moja działka, nawet jeśli będę musiała z nim pójść pierwszej nocy.

-         Nie możesz się narażać

-         Do diabła Clark, słyszałeś kiedyś o czymś takim jak wyższe priorytety?- Steal wstała, zawsze się unosiła, dosłownie i w przenośni, kiedy była zirytowana.- Czy rozumiesz jedną podstawową kwestię?

-         Jaką Jenny, powiedz mi.- wiedział, że nie znosiła tego zdrobnienia, ale tak bardzo chciał jeszcze popatrzeć jak w irytacji rozszerzała nozdrza i uroczo marszczyła czoło.

-         Po pierwsze nie nazywaj mnie tak- krzyknęła- po drugie Clark, wiesz dobrze, że nikt nie jest w stanie mnie zastąpić, a jeśli to zawalę przy pierwszej konfrontacji, on nie pozwoli mi się do siebie więcej zbliżyć.

-         Więc to jest ten wyższy priorytet? Bzykanie się na pierwszej randce? A słyszałaś może o wyższym priorytecie facetów? Żaden facet nie wejdzie dwa razy do tej samej rzeki, szczególnie jeśli nurkował w niej już pierwszego dnia.

-         Clark kochany- spojrzała na niego z błyskiem w oku- zaufaj mi, znam się na facetach, nawet jeśli prześpię się z nim pierwszej nocy nie pomyśli, że jestem łatwa, jeśli oczywiście nie wyczuję, że tego chce- nie znosił kiedy stosowała na nim swoje uwodzicielskie sztuczki, tylko po to by pokazać rację, naturalna wydawała mu się być o wiele seksowniejsza.

-         Wiesz, jak na ciebie mówią… - może nie powinien był o tym wspominać, ale chciał jej uzmysłowić, że nie powinna rozmyślnie kopać samej sobie grobu

-         Nie wracaj do tego- warknęła

-         Jean, ja tylko...

-         Dobranoc Clark, pozdrów żonę- wyszła z komisariatu w mgnieniu oka, nie trzasnęła nawet drzwiami choć miała ochotę. Miała świadomość jak jest naprawdę za jej plecami, ale pozostawiała ją tylko bezgwiezdnym nocom i łzom, które nawet w lustrze nigdy nie ujrzały swojego odbicia.

 

 

Promienie słońca nieśmiało przebijały się przez zasłony, rysując na twarzy Steals karuzelę cieni. Obudził ją Cohen, szepcząc do ucha „I’m your man”. Pozwoliła sobie na chwilowe poranne rozmarzenie, dawno już nie czuła się ubrana tylko w głos mężczyzny, dawno tak nie drżała. Nie była kochana. Wyłączyła radio. „Zimny prysznic- tego mi trzeba”- pomyślała i pewnym krokiem ruszyła do łazienki. Lustro jak co dzień kłamało, czuła się jak 35-letnia kobieta, zmęczona. Odbicie przedstawiało słodką, niewinną buzię, może 24-letniej dziewczyny. Krótkie ciemne włosy, lazurowe oceany oczu- jak mawiał Ben- i pełne usta, z małą blizną. To pamiątka, jedna z tych, które na zawsze chciałoby się schować do szuflady.

Pół godziny później zadzwonił telefon, po pierwszym dzwonku rozległ się głos automatycznej sekretarki.

-         Tu detektyw Jennifer Steals, proszę zostawić wiadomość po sygnale

-         Mam nadzieję skarbie, że masz w swojej szafie choć jedną sukienkę…- Jean rzuciła się do telefonu

-         Hej Ben- pierwszy raz od paru dni jej twarz rozpromienił szczery uśmiech- Wróciłeś?

-         Znów w wirze wydarzeń dziecinko- tylko stary Ben mógł ja tak nazywać- dzwonię, po pierwsze żeby się przywitać, po drugie mam prośbę…

-         Wiesz, że dla ciebie zrobię…- zamyśliła się na chwilę- …prawie wszystko

Po drugiej stronie linii zabrzmiał stłumiony barytonowy śmiech

-   Ale zanim przejdziemy do spraw zawodowych Panie Komendancie powiedz mi jak Telma, lepiej się czuje?- Ben Burt, bezpośredni przełożony Jean, właśnie wrócił  z żoną z rehabilitacji. Telma pół roku temu miała poważny wypadek samochodowy, kierowca TIR-a usnął za kierownicą i z szybkością 70 km/h uderzył w jej opla corsę. To cud, że uszła z życiem.

-         Dziękuję dziecinko, Telma wraca do zdrowia, jeszcze kuleje i nie zawsze pamięta co i jak, ale wiesz, nie ma porównania z tym co było zaraz po wypadku.- tuż po wypadku, kiedy Telma odzyskała przytomność, nie wiedziała kim jest Ben.

-         Cieszę się Ben, może odwiedzę was w przyszłym tygodniu. A teraz powiedz o co chodzi z tą sukienką, bo widzę, że będę musiała sięgnąć do arsenału z przed drugiej wojny światowej.

-         No chyba nie jest z tobą tak źle mała, masz chyba jeszcze coś z czasów Hayworth’a

-         Taa…

-         Pershing Agency organizuje bal charytatywny i musimy wysłać reprezentanta naszej komendy, przykro mi, ale padło na ciebie

-         Ben, cholera, wiesz przecież, że nie znoszę takich imprez, a jeszcze bardziej nie znoszę sukienek

-         Będziesz musiała się przełamać dziecinko

-         Nie możecie wysłać kogoś innego, chociażby Olsena, on chętnie odpocznie od życia rodzinnego, poza tym ja szykuję się dzisiaj do akcji, kręcę się koło Bladego Jima…

-         Co???!!!- słuchawka prawie zadrżała od krzyku Burt’a- Kto ci to zlecił bez mojej wiedzy?

-         Mój i twój przełożony Ben. Słyszał o Hayworcie. Może nawet słyszał, że byłam dobra. Od dwóch tygodni przygotowujemy się, żeby zarzucić wędkę

-         I ty będziesz znowu przynęta?

-         Taka moja rola, więc jak będzie z tym balem… odpuścisz mi

-         Nie musisz się obawiać, bal jest zamknięty dla dziennikarzy, nikt cię nie rozpozna

-         Ale Ben...

-         Koniec dyskusji Steals! Jutro o 21 w Auli Luthera Kinga. Rozumiemy się?

-         Tak jest Panie Komendancie- nie znosiła kiedy zwracał się do niej w ten sposób, i jeszcze na dodatek podniesionym głosem

-         Do widzenia Steals.

-         Do widzenia.- był taki podenerwowany widocznie z powodu problemów z Telmą. Zresztą nie było w tym nic dziwnego, nikt nie lubił gdy osoby trzecie maczały palce w nie swojej robocie, nawet jeśli tą trzecią osoba był burmistrz O’Doney.

 

 

loopex : :